Zapadła
grobowa cisza. Zdawałoby się, że ucichły nawet maszyny, które podtrzymywały
ojca Justina przy życiu. Prawda była taka, że nikt oprócz szatyna nie
wstrzymywał oddechu. Miał ochotę krzyczeć, by wyładować z siebie tą całą złość,
jaka wezbrała w nim w ułamku sekundy. Okazało się, że może tylko potrząsnąć
głową z kompletnej bezradności. Stał jak słup soli, nie chcąc uwierzyć własnym
oczom. Wmawiał sobie, że to nie dzieję się naprawdę. Miał nadzieję, że tylko mu
się przewidziało. Może jego umysł był już tak zmęczony, że podsuwał mu dziwne
obrazy?
Uszczypnął
się w rękę. Pattie wciąż znajdowała się w tym samym miejscu. Wlepiła troskliwe
spojrzenie w syna i nie odzywała się słowem. Wzrok kobiety był ciężki, jakby
nosiła w sobie coś, czego nie mogła się wyzbyć. Nic się nie zmieniła, jeśli
chodzi o wygląd. Z charakteru pewnie też.
-
Justin… - wyszeptała, nie wiedząc do końca, co powinna powiedzieć.
Chłopak
odsunął się do tyłu. Był zły, świadczyły o tym zmarszczone brwi i zaciśnięte
wargi. Twarz go piekła, a ciało zaczęło drętwieć. Nerwy tłumiły się we wnętrzu
Justina.
- Po
co przyjechałaś? – spytał surowo. Momentalnie poczuła ukłucie w okolicach
serca. Nie mogła znieść myśli, że go zawiodła, ale wtedy robiła wszystko dla
jego dobra. Justin tego nie rozumiał. Dolna warga kobiety drżała, gdy
rozchyliła usta, ale wydostało się z nich jedynie krótkie westchnięcie. –
Przyjechałaś tylko dla niego, prawda? Znowu był ważniejszy ode mnie? – zaśmiał
się nerwowo. Wciąż się cofał, aż wreszcie natrafił na ścianę.
Pattie
poderwała się z plastikowego krzesełka i ruszyła w stronę syna. Pragnęła go
przytulić, dlatego wyciągnęła w jego kierunku ręce. Momentalnie odepchnął ją od
siebie z taką siłą, że ledwo utrzymała równowagę. Nie rozumiała nagłej agresji
syna, ale była w stanie mu to wybaczyć. Przeszedł wiele w życiu i bardzo
wcześnie został zmuszony do stania się mężczyzną.
- Daj
mi to wyjaśnić… - poprosiła słabym głosem. Uniósł rękę na znak, aby przestała
mówić i potrząsnął głową. Chciał coś rozwalić. Złapał pierwszą lepszą rzecz i
cisnął nią przed siebie. Okazało się, że to jakiś wazon, na wypadek, gdyby
pacjent dostał od gości kwiaty. Naczynie rozbiło się z hukiem na miliony
kawałeczków. Justin oddychał głośno, sapał i dyszał. Za każdym razem, gdy
spojrzał na rodzicielkę narastała w nim złość. Nie potrafił jej wybaczyć.
Na
szczęście, drzwi do sali otworzyły się i w środku zjawił się lekarz. Inaczej
chłopak nie wytrzymałby dłużej. Bał się tego, do czego to mogło doprowadzić.
Obawiał się, że mógłby zrobić komuś krzywdę. Znowu tłumił w sobie emocje, a to
nie miało na niego dobrego wpływu. Doktor rzucił spojrzeniem po pomieszczeniu,
lecz nie powiedział nic, widząc walające się po podłodze kawałki szkła.
Podszedł do pacjenta, zajrzał w kartę i napisał coś niezgrabnym pismem.
- Co z
nim? – spytał Justin, przerywając tym samym krępującą ciszę.
Mężczyzna
spojrzał na niego ze współczuciem. Justin domyślił się, że to nie wróży nic
dobrego.
-
Doszło do krwotoku wewnętrznego. Nerka Pana Biebera ledwo pracuję. Obawiam się,
że nie obejdzie się bez przeszczepu – wyjaśnił jak najkrócej się dało. Szatyn
otworzył szerzej oczy i przełknął nerwowo ślinę.
- Ile
będzie trzeba czekać? – głos mu się łamał i drżał.
- Nie
chcę robić państwu nadziei. Lista osób chętnych do tego typu operacji, jest
ogromna. Szanse na znalezienie dawcy, natomiast marne.
Mimo
wszystko musiał zrobić wszystko, aby uratować ojca. Nie darowałby sobie, gdyby
pozwolił mu umrzeć. Nie byłby wtedy dobrym synem, a do tego na pewno nie chciał
dopuścić.
- Co
jeśli chcę zostać dawcą?
-
Proszę za mną – odpowiedział szybko lekarz, wyminął chłopaka i otworzywszy
drzwi, ruszył korytarzem do swojego gabinetu.
Nerwowo
krążył po pokoju. Minęło kilka dni, odkąd poddał się wszystkim niezbędnym
badaniom. Za chwilę miał dowiedzieć się, czy będzie mógł być dawcą. Może
oszalał, ale wierzył, że się uda. Wciąż tkwiła w nim jakaś malutka iskierka
nadziei, na to, pomoże Ivanowi. Dopiero, gdy dotarło do niego, że może go
stracić, zrozumiał, ze tak naprawdę nie nienawidził go. Przez cały czas
zależało mu na nim i dlatego próbował ukryć to uczucie. Owszem, Ivan wyrządził
mu wiele krzywd, ale był też jego ojcem.
Drzwi
lekko zaskrzypiały, symbolizują czyjąś obecność. Justin odwrócił się i ujrzał
lekarza. Mężczyzna usiadł za biurkiem i parę razy zerknął na jakąś kartkę.
Chłopak czuł takie zdenerwowanie, że nie potrafił się na niczym skupić. Wolał
stać, bo tak łatwiej było mu znosić te wszystkie emocje.
- I? –
spytał, nie wytrzymując presji. Doktor spojrzał na niego z dołu i uśmiechnął
się nieznacznie. Dzięki temu gestowi dodał szatynowi odrobinę otuchy, a w
dodatku spowodował, że ten odetchnął z ulgą.
-
Wszystko wskazuje na to, że jest pan idealnym dawcą dla Ivana – powiedział
wreszcie. Justin zamrugał gwałtownie. Na początku nie mógł w to uwierzyć. Kiedy
to stało się jasne, zaczął się wahać. Naprawdę chciał poddać się operacji? A co
jeśli nigdy nie wybudzi się z narkozy? Co jeśli coś pójdzie źle? Potrząsnął
głową, odpychając od siebie te obrazy. Nie pokazywał, jak bardzo się
wystraszył.
-
Świetnie. Co teraz? – brzmiał nieco nienaturalnie, więc odchrząknął by nadać
głosu poprzednią barwę.
-
Podpiszę pan kilka papierów i możemy zacząć przygotowywać się do operacji –
wyjaśnił.
Justin
skomentował to skinięciem głowy. Poczekał chwilę, aż lekarz podsunął mu pod nos
parę kartek, na których później złożył swój podpis. Przeczytał je od
niechcenia. Formalności zajęły Bieberowi dziesięć minut. Okazało się, że miał
wolne, a następnego dnia czeka go zabieg. Wyszedł z gabinetu, gdzie czekali na
niego znajomi i… Pattie.
Nawet
na nią nie spojrzał. Skyler i Troy od razu poderwali się na równe nogi i
spoglądali na przyjaciela wyczekująco i badawczo zarazem. Próbowali odgadnąć
jego myśli, ale to okazało się niemożliwe.
- Mów
– krzyknął starszy Fitz. Nim Justin cokolwiek powiedział, wypuścił powietrze
ustami.
- Mogę
to zrobić – wytłumaczył. Momentalnie oczy Troy zwiększyły się, przypominając
dwa spodki od filiżanki. Szatyn leniwie przeniósł wzrok na matkę, która również
przyglądała mu się intensywnie. Próbowała bowiem zapamiętać każdy, najmniejszy
szczegół wyglądu syna. Wiedziała, że minie trochę czasu zanim znów się
spotkają. – Kiedy ojciec wydobrzeję, chcę żebyście się stąd zmyli. Nie chcę
mieć z wam nic wspólnego.
-
Synku… - jęknęła zmartwiona. Spodziewała się po nim wszystkiego, ale nie czegoś
takiego. Słowa chłopaka uderzyły w kobietę z siłą kuli armatniej.
- Nie
nazywaj mnie tak – zagroził jej palcem i wywrócił oczami. Odwrócił się na
pięcie i zaczął iść przed siebie. Zamierzał resztę dnia spędzić na
leniuchowaniu, by jutro być w pełni sił. Przed tym, jak opuścił budynek,
zaczepił jednak Skyler. Zdziwiła się, ale postanowiła go wysłuchać. Nachylił
się ku niej, by nikt inny nie mógł ich usłyszeć. – Gdy to wszystko się skończy,
zabiorę cię na prawdziwą randkę.
Puścił
do niej oczko i zniknął. A ona dalej stała jak oszołomiona, wpatrując się w malejącą
sylwetkę partnera.
Stał
siłując się ze sznurkami od odpowiedniego stroju, który musiał założyć przed
operacją. Mało brakowało, a trafiłby go jasny szlag. Nie rozumiał, jakim cudem
takie gówniane ubranie może sprawić tyle kłopotów. Wypuścił powietrze ustami z
cichym świstem i usiadł na skraju metalowego łóżka. Stary materac od razu
zapadł się pod ciężarem ciała Justina.
Błądził
zamglonym spojrzeniem po białych ścianach pomieszczenia. Wydawały się takie
nudne i bezpłciowe. Sam już nie wiedział, ile czasu tutaj spędził, ale powoli
zaczynał czuć się przytłoczony i sfrustrowany. Parę razy miał ochotę uciec, ale
miał przecież dwadzieścia parę lat i powinien być odpowiedzialny. Nie mógł tak
po prostu się wycofać.
Usłyszał
jakiś szelest, więc uniósł wzrok. Okazało się, że w drzwiach pojawiła się
pielęgniarka. Wyglądała nijako. Miała może czterdzieści lat, czerwone loki na
głowie i długi, trochę krzywy nos. Chłopak od razu wykrzywił twarz w grymasie
na widok tej kobiety. Nie wiadomo skąd obok niej pojawił się lekarz, który
prowadził wózek. Justin zmarszczył brwi, łącząc je w jedną linię.
-
Wszystko gotowe – wyjaśnił doktor. Szatyn skinął głowa i usiadł na wózku. Czuł
się nieco dziwnie, gdy pielęgniarka mozolnie pchała go przez przepełniony
korytarz. Odniósł dziwne wrażenie, że każdy patrzy na niego jak na kosmitę.
Wiedział, że w rzeczywistości nikt na niego nie zerkał, tylko jego wyobraźnia
znów płatała mu figle.
Z tego
wszystkiego nawet nie zorientował się, kiedy wsiedli do windy i znaleźli się na
wyższym piętrze. Zapach szpitala potęgował odruchy wymiotne u chłopaka, jakby
jego żołądek nie był już za bardzo ściśnięty. Z każdą kolejną, upływającą
minutą wahał się coraz bardziej. Rozglądał się na boki z nadzieją, że znajdzie
jakąś drogę ucieczki. Ręce pociły mu się niemiłosiernie, a serce biło, jakby
właśnie przebiegło maraton. W sumie sam nie rozumiał, dlaczego denerwował się,
aż tak bardzo. Przecież to tylko jeden, mały zabieg. Dostanie znieczulający
zastrzyk, zaśnie na jakiś czas i obudzi się, kiedy będzie po wszystkim.
Zawieźli
go na jakąś salę. Wszędzie panował pół mrok, przez co nie mógł dostrzec żadnych
szczegółów. Musiał się położyć. Wtedy też zauważył dziwne narzędzia znajdujące
się obok niego. Przełknął nerwowo ślinę. Nie chciał mieć styczności z żadnym z
nich. Został sam, bo lekarze i pielęgniarki najwyraźniej przygotowywali się do
operacji. Miał wiec idealną okazję do wydostania się z tego miejsca. Ale na
Boga nie mógł tego zrobić! Sumienie mu na to nie pozwalało. Od kiedy stał się
taki dobroduszny? Stary Justin nie drgnąłby palcem, widząc Ivana w takim
stanie. Ba, nawet cieszyłby się, że los wreszcie odpłacił mu wszystkie krzywdy,
jakie wyrządził. Mimo tego w którymś momencie odezwał się Justin, posiadający
resztki człowieczeństwa. I co najgorsze, Justin bez uczuć nie mógł z nim wygrać.
Położył
się wygodnie i tępo wpatrywał się w sufit. Co chwila brał w płuca głęboki
wdechy, by choć odrobinę się uspokoić. Przymknął powieki i napawał się ciszą.
Po upływie kilku chwil, usłyszał parę, nasilających się głosów, które w efekcie
zlewały się w jeden szum. Drzwi otworzyły się z hukiem, przez co do
pomieszczenia wpadło trochę światła. Ta sama, brzydka pielęgniarka zatrzymała
się nad łóżkiem i spojrzała na Justina. Uśmiechnęła się pokrzepiająco, ale on
wcale nie poczuł się lepiej.
-
Spokojnie, nie będzie boleć – mruknęła zbyt milutkim głosem jak na jego gust.
Sięgnęła po strzykawkę i wypełniła ją jakimś bliżej niezidentyfikowanym płynem.
Widząc ogromną igłę, zrobiło mu się słabo. Justinowi zakręciło się w głowie,
ale na szczęście wciąż leżał. Kobieta wykonała wszystkie niezbędne czynności i
wreszcie wbiła igłę w jedną z żył na ręce chłopaka. Zacisnął usta w wąską
linie. Jak się okazało, faktycznie nie odczuł żadnego bólu. Jak zwykle dzięki
swojej wyobraźni, wyolbrzymiał każdy szczegół.
-
Proszę powiedzieć, gdy poczuje pan senność – poprosiła. – Powinno nastąpić to
za parę sekund.
Skinął
głową. Miała rację. Nie miał pojęcia ile czasu minęło, ale w końcu jego powieki
stały się ciężkie i niemal same się zamykały. Za wszelką cenę próbował to
powstrzymać, jednak był na przegranej pozycji.
- Już
– jęknął. Nagle dźwięki zdawały się dochodzić, jak z ogromnej studni bez dnia.
Ostatnie co zobaczył to lekarz, trzymający w ręku niebezpiecznie ostre
narzędzie.
A
później głowa odleciała mu na bok i była już tylko błoga ciemność, otaczająca
go z każdej strony.
*
Jeśli jesteście użytkownikami twittera, zapraszam do obserwowania konta, poświęconemu mojemu nowemu fanfiction Opiekun, które rusza już 23 stycznia! Znajdziecie tam wszystkie informacje, a z czasem i spojlery! -> @OpiekunPL